środa, 27 lipca 2011

Zniszczenie Sodomy i Gomory

John Martin "Zniszczenie Sodomy i Gomory
Przypomniała mi się dzisiaj biblijna opowieść o zniszczeniu Sodomy i Gomory.
Bóg postanowił zniszczyć te miasta ze względu na okropności jakie miały tam miejsce. Abraham wtedy zapytał Boga: "Czy zamierzasz wygóbić sprawiedliwych wespół z bezbożnymi? Może w tym mieście jest pięćdziesięciu sprawiedliwych, czy także zniszczysz to miasto i nie przebaczysz mu przez wzgląd na owych pięćdziesięciu sprawiedliwych? (...)" Pan mu odpowiedział: "Jeśli znajdę w Sodomie pięćdziesięciu sprawiedliwych przebaczę całemu miastu przez wzgląd na nich".Z dalszej części tej historii wiemy, że aniołowie zesłani do miasta nie znaleźli nawet dziesięciu sprawiedliwych, ale postanowili ocalić Lota wraz z jego rodziną za gościnę, której im udzielił i za to, że stanął w ich obronie przed mieszkańcami miasta. Aniołowie wyciągnęli go i jego rodzinę poza miasto, a Bóg kazał im uciekać, by ocalili życie. Wiadomym było, że zgodnie z Bożym planem Sodoma i Gomora miały ulec zniszczeniu. Kiedy Lot wraz z rodziną byli już bezpieczni w drodze do miasta Soar, Bóg spuścił na Sodomę i Gomorę deszcz siarki i ognia, a wówczas żona Lota wbrew Bożemu nakazowi obróciła się za siebie i zamieniła się w słup soli.
Słysząc tą historię po raz pierwszy, zastanawiałam się nad tym dlaczego Bóg tak surowo ukarał żonę Lota? Czyżby powiedzenie: ciekawość to pierwszy stopień do piekła miało tutaj jakieś odniesienie? Otóż nie.
Wydaje mi się, że ta metafora ma znacznie głębsze znaczenie. Popełniamy błędy, zachodzimy w głowę jak mogliśmy do nich dopuścić, jak mogliśmy kogoś skrzywdzić, albo pozwolić się skrzywdzić,dlaczego wybraliśmy tą drogę albo dlaczego nie wybraliśmy innego kierunku, zawodu, mieszkania? Dlaczego ktoś nas zdradził, oszukał, opuścił, umarł? Dlaczego doszło do tego nieszczęścia? Cały czas w naszym życiu pojawiają się rzeczy, z którymi zbyt trudno jest się nam pogodzić, rzeczy które potrafią wyniszczać nas psychicznie i fizycznie, i co gorsze: podświadomie pozwalamy sobie wierzyć, że skoro tak jest to tak musi być. Pozwalamy sobie tkwić w tym martwym punkcie, choć od dawna nie ma w nim już nic co można lub warto by było ocalić. Może nie po raz pierwszy zadajemy sobie pytanie: "Po co? Dlaczego to robię?". Aż w końcu nadchodzi ten moment, kiedy deszcz siarki i ognia niszczy to co i tak było już tylko siedliskiem zgnilizny przenosząc je w przeszłość. Chyba zawsze towarzyszy temu uczucie straty, niepewności czy lęku przed nieznanym, ale to jest właśnie moment, w którym trzeba iść naprzód i  broń Boże, nie oglądać się za siebie.
Ci, którzy łamią ten nakaz, skazują siebie na tkwienie w punkcie, gdzie zabiła ich własna tęsknota, tęsknota za czymś co i tak już nigdy nie należałoby do nich. Zadając sobie pytanie "A co by było gdyby?", odwracamy się i stoimy w miejscu, dokładnie, jak ten słup soli...
Życzę Wam siły i wiary na drodze, którą sobie obraliście i niech to będzie droga naprzód.

niedziela, 17 lipca 2011

ATHYDA - Rozdział 6 "Odmęt"

"(...)- Ta cała sytuacja, w której się znalazłem… Mam w sobie tyle nienazwanego żalu i nie wiem do kogo mam go kierować. – Szukając właściwych słów odchylił głowę do tyłu i poczuł jak zachodzące słońce delikatnie muska jego twarz ciepłymi promieniami. - Nic nie wiem...
- Bóg jeden wie co cię sprowadziło na tą wyspę i nie bez powodu zapewne dał ci ten czas, w którym jeszcze nie znasz odpowiedzi na to pytanie.
To co usłyszał wydało mu się zbyt trywialne jak na Lily. Bóg był ukojeniem mas, do których on najprawdopodobniej nigdy nie należał. Nie zamierzał oddawać swojego losu w ręce tego, który bezkarnie się nim bawił.
- Bóg powiadasz? A kim jest ten Bóg, co każe swoim dzieciom szukać siebie po omacku?
- Tutaj wierzymy, że ziemia jest jak dom bez dachu. Każdy ma w tym domu swój własny pokój. Patrząc do góry wszyscy widzimy tego samego Boga, ale każdy z innej perspektywy – z perspektywy własnego pokoju.
Charlie od razu pomyślał, że jego pokój został umiejscowiony tam, gdzie patrząc w górę widzi się koniec układu pokarmowego samego Boga.
- Bez urazy – zebrał się do podsumowania swoich spostrzeżeń – nie wiem jak ty widzisz tego Boga, ale dla mnie jest kimś kto umaczał mnie w głębokim gównie.
- A może go właśnie o to prosiłeś? – Na twarzy Charliego wyraźnie malowało się zaskoczenie. Najwyraźniej spodziewał się takiego podsumowania z jej strony. – Nie znasz perspektywy człowieka, którym byłeś, bo go nie pamiętasz, ale może to gówno było dla niego jedyną drogą ratunku.
Charlie poczuł się niesłusznie osądzony.
– Dobrze więc, powiedz mi czego w takim bądź razie oczekuje od nas TEN Bóg?
- Szczęścia – Odpowiedziała bez wahania.
- Szczęścia? A to dobre! Przecież to niemożliwe. Abstrahując od mojej sytuacji popatrz na innych, bardziej pokrzywdzonych: chorych umysłowo, całkowicie sparaliżowanych, albo tych którzy urodzili się w miejscach, gdzie nieprzerwanie trwa wojna, albo inny konflikt pozbawiający ich poczucia bezpieczeństwa. Jak ON sobie wyobraża ich szczęście?!
- Przecież nie ma jednoznacznej definicji szczęścia. Trudno ci to pojąć, bo chciałbyś znaleźć odpowiedź ujętą mądrze w słowach z wielkich ksiąg, a tak naprawdę to właśnie źle zinterpretowane treści stają się najczęstszym powodem nieszczęść. Prawda jest taka, że słowa z najwspanialszych dzieł proroków, artystów czy geniuszy są albo bezmyślnie czytane, albo tłumaczone przez ludzi mądrych, ale niekoniecznie umiejących lub chcących oddać ich właściwe znaczenie. Często tłumaczone są na swój indywidualny sposób, przez co zapomina się o ich właściwym przesłaniu, jakim jest szerzenie radości, dobrych nowin, nadziei, wiary w sens wszystkiego co przynosi szczęście. Bóg nie chce byśmy szukali dziury w całym. Dał nam duszę, byśmy wiedzieli gdzie szukać szczęścia, rozum, byśmy mogli je zdobywać i serce byśmy mogli je odczuwać.
- To po co są te wszystkie, mądre zapisy?
- Każda budowla potrzebuje szkieletu. Tylko trwałe budowle mają szanse przetrwać wieki, a te są budowane na fundamentach naszych marzeń. Każdy powinien mieć prawo wyboru co do tego jaki chce być, pamiętając o tym by nie odbierać tego prawa innym.
- Tak, tylko dlaczego ludzie dla swojego szczęścia są w stanie niszczyć, zabijać i robić masę innych potwornych rzeczy.
- Bo ludzie myślą, że niszcząc czy zabijając są w stanie przywłaszczyć sobie cudze szczęście, a prawda jest taka, że szczęścia nie można sobie przywłaszczyć, szczęście może się tylko zrodzić w tobie, a uznanie w oczach innych, cudza zazdrość czy choćby pocieszanie się czyjąś gorszą sytuacją to coś na wzór ślepych uliczek. Najczęstszym problemem nas, ludzi jest niechęć do wycofania się z nich i bezsensowne tkwienie w martwym punkcie, często z wymuszonym uśmiechem na twarzy.  Nikt nie jest doskonały. Nie ma doskonałej duszy, serca, umysłu, tak jak nie ma doskonałego ciała. Ale wystarczy odkryć w sobie jedną myśl, która potrafi rozgrzać wnętrze, by wiedzieć jak wygląda prawdziwe szczęście, resztę zostaw rozumowi i duszy, a zapewniam cię, że osiągając swój cel nikogo nie skrzywdzisz a jeszcze pomnożysz swoje radości dzieląc się nimi z innymi.
- A co jeżeli ta myśl, która ma rozgrzewać moje wnętrze, będzie wymagała pewnych ofiar? – Charlie nie potrafił uwierzyć w trafność tych banalnych stwierdzeń, ale nie potrafił też znaleźć silnych argumentów by móc je ostatecznie odeprzeć.
- To niemożliwe. Takie myśli mogą rodzić poczucie dumy, siły, potęgi, satysfakcji ale nie szczęścia.
- Skąd ta twoja pewność? – Słowa Lily intrygowały go coraz bardziej. Chyba nigdy przedtem nie czuł takiego głodu informacji.
- Bo w każdej takiej myśli znajduje się dowód na istnienie Boga. Jeśli nie wierzysz, sam spróbuj. – Charlie czuł się jak przypadkowy student na wykładach, które już dawno zaliczył i to na najwyższą ocenę, a dopiero teraz uświadomił sobie, że tak naprawdę nic z zaliczonego przedmiotu do tej pory nie rozumiał.
- Czasami ludzie aby zagłuszyć wewnętrzne głosy - te które nam mówią co dobre a co złe -  biją się bez opamiętania po bębenkach sumienia, myśląc tylko o tym, że ból jest tymczasowy, jakby zapominali, że w ten sposób robią z siebie inwalidów na całe życie. Dopóki nie ogłuchną nie zrozumieją czym jest ułomność.(...)"

środa, 13 lipca 2011

Czas Ahmeda

Ahmed był dobrym człowiekiem: uczynnym i wesołym. Dobrze patrzyło mu z oczu, więc i ludzie garnęli się do niego. Miał wielu przyjaciół, którzy szczerze go kochali i pomagali mu, gdy tylko nadarzała się taka okazja. Cieszyła go radość jego bliskich i rodziny, tak więc z radością starał się z nimi spędzać jak najwięcej czasu. Dzięki temu Ahmed miał bogate i szczęśliwe życie. Jednak pewnego dnia Ahmed poczuł w swoim brzuchy dziwne dygotanie. Początkowo myślał, że zjadł coś niedobrego, jednak dygotanie powracało coraz częściej i z czasem ogarnęło całe jego ciało. Żona Ahmeda dostrzegła jako pierwsza troskę na twarzy swojego męża. Gdy ten opowiedział jej o dziwnym "roztrzęsieniu" w jego wnętrzu, poleciła mu by udał się do lekarza. Lekarz niestety nie potrafił określić powodu owego "roztrzęsienia" i po kilku nieudanych kuracjach polecił swojemu pacjentowi, by ten po prostu przyzwyczaił się do uporczywej przypadłości, skoro ta i tak nie przeszkadza mu fizycznie w codziennym życiu. Niepocieszony Ahmed idąc do domu usiadł zasmucony pod drzewem oliwnym. Popatrzył w niebo rozżalony i przekuł swe żale w słowa:
"Ach Boże, wiem że w oczach ludzi, których dotyka prawdziwe nieszczęście ta moja dolegliwość jest błahostką, tak więc i w Twoich musi być mniejsza niż ziarnko piasku, po którym kroczę nie zwracając na nie uwagi. Nikt jednak nie wie, że to całe roztrzęsienie odbiera mi radość życia. Mówić o tym nie mogę, bo gdy tylko wspomniałem o tym żonie to coś okropnego jakby od samego wspomnienia o tym urosło w siłę, a wraz z tym potężny chaos i strach zmąciły me myśli."
Po tych słowach Ahmed ujrzał zbliżającą się do niego postać. Był to wędrowiec, który najprawdopodobniej zamierzał odpocząć pod tym samym drzewem pod którym siedział teraz żalący się Ahmed. Pod słońce trudno było ujrzeć twarz mężczyzny, ale zdawał się być stary i mądry. Usiadł bez słowa obok Ahmeda patrząc spokojnie przed siebie.
- Nie raz widziałem ten niepokój na ludzkiej twarzy - Przemówił mędrzec, kreśląc coś palcem na piasku.
- Prawdziwie kochasz życie i Pan nasz raduje się nim. Nie bez powodu Pan mianował Cię ogrodnikiem - Ahmed spojrzał na niego podejrzliwie.
- Wcale nie jestem ogrodnikiem. - Mężczyzna dobrodusznie uśmiechnął się do swojego słuchacza.
 - Owszem jesteś. Twoje wnętrze to ogród. Szczęśliwi Ci, którzy mogą się częstować jego plonami. Jednak niepokój który wdarł się do tego ogrodu sieje spustoszenie w Twej duszy.
- Nie rozumiem...
- Każdy ogród potrzebuje by go pielęgnowano. Możemy o niego dbać, a mimo wszystko pojawiają się w nim chwasty. Wiem że jesteś pracowitym ogrodnikiem i starasz się dbać o swój ogród jak tylko potrafisz, ale mimo to w Twoim ogrodzie są chwasty. Nie widać ich gołym okiem, ale popatrz jakie spustoszenie sieją w Twej duszy.
- Więc co mi radzisz?
- Idź do domu i poświęć się sobie.
- Sobie? Ależ jak mam to rozumieć? Mam przecież żonę, dzieci, przyjaciół!...
- Najpierw usiądź przy drzewie co rośnie koło Twego domu i odpraw wszystkich, którzy przyjdą do Ciebie w odwiedziny. Chwasty lubią słowa, są dla nich jak woda. Gdy będziesz pracował myśl o tym co naprawdę w pracy sprawia Ci przyjemność. Poświęcaj się temu tak często jak to będzie możliwe. Niech efekty Twojej fizycznej pracy przełożą się na pracę w Twoim ogrodzie. I najważniejsze: czas. Słońce w Twoim ogrodzie cały czas jest w zenicie. Pozwól mu czasem zachodzić, a chłód nocy da orzeźwienie Tobie i Twoim kwiatom.
Ahmed słuchał uważnie mężczyzny ze spuszczoną w zamyśleniu głową. Nie do końca rozumiał sens tych rad, jednak zapadły mu głęboko w pamięci. Gdy uniósł oczy spostrzegł daleko oddalającą się ku słońcu sylwetkę człowieka, który jeszcze przed chwilą siedział obok niego.
Gdy wrócił do domu, słońce chyliło się ku zachodowi. Przed domem nie było nikogo, tylko stare drzewo stało jakby czekając, aż gospodarz pod nim usiądzie. Tak jak zalecił starzec Ahmed usiadł pod drzewem i czekał... Jego sąsiad i dobry przyjaciel Baltazar, gdy tylko dostrzegł go siedzącego pod drzewem ochoczo zaczął zapraszać go do siebie. Ahmed z ciężkim sercem spojrzał na przyjaciela.
- Wybacz mi Baltazarze, ale dzisiaj nie skorzystam z Twojego zaproszenia. - Zdziwiony Baltazar poczuł się lekko urażony, więc nawet nie zapytał o powód dla którego Ahmed odmówił jego gościny i wrócił do siebie. W krótkim czasie Ahmed odprawił jeszcze kilku innych przyjaciół nie podając przyczyny swojej decyzji, bo takowej naprawdę nie znał. Czuł jednak, że musi spróbować rady mędrca.
Następnego dnia Ahmed wrócił do pracy. Zawsze pracował szybko i sprawnie, ale tak naprawdę nigdy nie zastanawiał się nad tym co robił. Budował domy i w pracy był zawsze tam gdzie go potrzebowano. Tego dnia zaczął myśleć nad tym, co tak naprawdę lubił robić. Zbijał deski, przyrządzał zaprawę, mierzył, ciął. Te poszukiwania tak bardzo go zaabsorbowały, że nawet nie zauważył dziwnie przyglądających się mu kolegów z pracy. Byli zdumieni skupieniem z jakim pracował i małomównością, która wydawała im się niepokojąco obca.
- Ahmedzie czy wszystko w porządku? - Zapytał jego przełożony.
- Tak, oczywiście. - Uśmiechnął się. - Jeśli jednak mógłbym o coś poprosić, to chciałbym jak najczęściej pracować przy przygotowaniu drewna do budowy.
- Ależ oczywiście, jeśli chcesz możesz przez jakiś czas obrabiać drewno do budowy. Jednak czy jesteś tego pewien? To ciężka i żmudna praca.
- Tak, jestem tego pewien.
I tak też się stało. Ahmed zajął się obróbką drewna. To było rzeczywiście mozolne zajęcie, ale z jakiegoś powodu Ahmed bardzo je polubił. Z satysfakcją spoglądał na  efekty swojej pracy.  Najpierw starał się być jak najbardziej dokładny. Nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad tą czynnością tak bardzo jak teraz. Nigdy nie było ku temu sposobności. Zawsze musiał gdzieś biec, coś przynieść, odrywał się od swojego zajęcia za każdym razem gdy ktoś go potrzebował, jednak najczęściej wówczas, gdy zaczynało go nudzić. Z czasem Ahmed obrabiał drewno nie tylko bardzo dokładnie, ale i najszybciej ze wszystkich budowniczych we wsi.
Pod koniec każdego dnia siadał pod drzewem przy domu i spoglądał w zupełnej ciszy na zachodzące słońce. Pewnego dnia jego żona usiadła przy nim.
- Ostatnio cały czas się uśmiechasz. - Zauważył.
- Uśmiecham się, bo i Ty się uśmiechasz.
- Tak? - Zdziwiony dopiero teraz zauważył, że jego niepokój zniknął, a wraz z nim to, co targało jego wnętrzem. Nazajutrz postanowił iść na miasto. Czuł się zdrowy i zamierzał podzielić się tą dobrą nowiną z przyjaciółmi. Jednak jakie było jego zdziwienie, gdy okazało się, że ludzie zamiast cieszyć się jego szczęściem patrzyli na niego z ukosa i szli ledwie zwracając na niego uwagę. Ahmed dostrzegł swojego sąsiada Baltazara. Serdecznie przywitał się z nim na co ten, spojrzał na niego z niesmakiem.
- Cóż to się stało drogi Ahmedzie, że sobie o nas przypomniałeś?
- Ależ ja cały czas pamiętałem o Was... - Zasmucony nie rozumiał wyrzutów przyjaciela.
- Przez pół roku nikogo nie odwiedziłeś, przez pół roku! - Ahmed spojrzał na niego z niedowierzaniem. To fakt, że nie był już częstym gościem w domu Baltazara, ale gdy ten potrzebował drewna do rozbudowy domu dostarczył mu najlepsze jakie tylko miał. Sam je obrobił nie chcąc zapłaty. Przemilczał to jednak i ruszył przed siebie. Po drodze natknął się na żonę swojego drugiego przyjaciela.
- Czy mąż Twój już zdrowy? - Zapytał przyjaźnie. Kobieta spojrzała jednak na niego zimno i odrzekła.
- Tak mój mąż już zdrowy, ale twarzy Twojej przypomnieć sobie nie może. - Ahmed spojrzał na nią ze smutkiem w oczach przypominając sobie jak jeszcze tydzień temu dał tej kobiecie pieniądze na lekarza. Ponieważ stał się bardzo dobrym cieślą, pieniędzy mu nie brakowało więc nie zamierzał oszczędzać na zdrowiu przyjaciela i przysłał mu najlepszego lekarza z okolicy. Nieopodal stał i inny jego przyjaciel, Ahmed więc przywitał się z nim serdecznie jak zawsze.
- Co też u Ciebie słychać drogi przyjacielu? -Mężczyzna spojrzał na niego zdziwiony i posępny.
- Jakbyś mnie częściej widywał pewnie byś wiedział - Po tych słowach odwrócił się i odszedł.
Przygnębiony kroczył przed siebie nie patrząc na ludzi w obawie przed ich reakcją. A może i dobrze, może to właśnie o to chodziło, by pozbyć się  z życia tych wszystkich niewdzięczników!". Z tym żalem w sercu nie zauważył jak w oddali ochoczo machał do niego Mahheim. Był to jego stary przyjaciel, z którym bardzo długo się już nie widział, choć dzieliło ich tylko kilka domów. Mahheim podbiegł do Ahmeda radośnie go witając.
- Jak dobrze Cię widzieć przyjacielu! - Ahmed zdziwił się słysząc ten entuzjazm w jego głosie.
- Tak dawno Cię nie widziałem, ale słyszałem że w życiu Ci się powodzi, Twoja żona jest z Ciebie dumna a dzieci zdrowe i szczęśliwe. - Ahmed nie potrafił sobie przypomnieć jak to się stało, że tak długo nie widział się z Mahheimem, ale wiedział, że jego domu nie odwiedzał już od lat. Miał tak wielu przyjaciół, że o tym całkowicie zapomniał.
- Mahheimie, naprawdę nie masz mi za złe, że o Tobie zapomniałem? - Spytał Ahmed.
- Jak to zapomniałeś? Przecież mówisz mi po imieniu! - Mahheim uściskał przyjaciela. - Ale...
- Drogi Ahmedzie - Przerwał mu Mahheim - Kiedy dotknęła mnie bieda, Ty jedyny nie przychodziłeś do mnie chwalić się swoim dobytkiem,a kiedy mój syn potrzebował praktyki w ciesielce, ty go tak nauczyłeś fachu, że teraz cenią go sobie bardzo i wiedzie mu się.  Do mnie los też się nareszcie uśmiechnął i na Boga, mogę Ci teraz podziękować! - Ahmed uśmiechnął się lekko. - Bynajmniej Ty mi nie masz za złe, że Cię nie odwiedzałem.
- Ahmedzie, jakże bym mógł! Wtedy, gdy przyszedłem Cię odwiedzić, widziałem, że potrzebujesz czasu, a to jedyne co mogłem Ci wtedy dać.
- Mój drogi Mahheimie, nawet nie wiesz jak bardzo jestem Ci wdzięczny. Najcenniejszy dar jaki mogłeś mi ofiarować to czas: ten który mi teraz poświęciłeś i ten, który pozwoliłeś mi spędzić bez siebie.
Z czasem Ahmed zrozumiał, że to nie ludzie byli owymi chwastami w jego życiu. Większość z tych, którzy byli obrażeni na Ahmeda z czasem zrozumiała, że ich złość jest bezsensowna w obliczu przyjaźni jaka ich łączyła z tym dobrym i serdecznym człowiekiem. To właśnie byli prawdziwi przyjaciele. A chwasty? Cóż w życiu każdego z nas pojawia się coś, co trudno dostrzec a co dopiero nazwać, a mimo to wrzyna się w nasze wnętrza. Aby się tego pozbyć potrzebujemy przyjaciół, albo czasu...