sobota, 16 lipca 2016

Najbardziej barbarzyńskie miejsce na świecie

Pewien bardzo bogaty człowiek, który był właścicielem dużej  firmy produkującej broń miał jedną, wielką pasję: uwielbiał podróżować. Szczycił się tym, że jego firma miała podpisane kontrakty tylko z  armiami rządowymi, dbając o to by nie trafiała w niepowołane ręce. Ponieważ popyt na jego broń wciąż rósł, to pieniądze bogacza praktycznie same się mnożyły. Niestety mężczyzna zwiedził tak wiele różnych miejsc i widział tak wiele, aż w końcu ze smutkiem stwierdził pewnego dnia, że już chyba nic nie jest w stanie go zaskoczyć. Dzieląc się tym smutnym spostrzeżeniem ze znajomym, usłyszał od niego zaskakującą historię o miejscu, gdzie ludzie z miłości do swoich dzieci dają im broń i te się zabijają.
- Ale jak się zabijają? Dlaczego? Czym? - pytał zaintrygowany bogacz
- Nie wiem, ale mówię ci - opowiadał znajomy - mój przyjaciel widział to na własne oczy! Niby żyjemy w cywilizowanych czasach, ale są jeszcze miejsca pełne barbarzyńców!
- To bestialskie i intrygujące zarazem. Ciekawe co też skłania ich do tak barbarzyńskiego zachowania. Powiedz mi proszę, gdzie znajdę to miejsce?
Znajomy jednak nie pamiętał dokładnie nazwy miejsca, ale palcem wskazał punkt na mapie, w którym owo miejsce miało się znajdować. Jeszcze tego samego dnia bogacz spakował się i wyruszył w podróż w poszukiwaniu barbarzyńskiej społeczności. Najpierw dotarł do małego państwa, które najbardziej odpowiadało punktowi wskazanemu przez znajomego na mapie. Bogacz wyróżniał się nie tylko wyglądem, ale wyjątkową podejrzliwością, która towarzyszyła mu przecież nie bez powodu! Przy najbliższej okazji zapytał miejscowego barmana o okrutny zwyczaj o jakim słyszał od znajomego, jednakże odpowiedź go zdziwiła:
- My? Dajemy dajemy broń swoim dzieciom, żeby się zabiły? Ale po co? Jak? Dlaczego?
- No właśnie przyjechałem się tego dowiedzieć. Znajomy opowiadał mi, że jego przyjaciel był tutaj i widział to na własne oczy!
- Ach!… Rzeczywiście ktoś kiedyś mówił, niby coś takiego, że jest takie miejsce gdzie ludzie z miłości się zabijają, ale to nie tutaj! Tutaj dowie się pan więcej. - Barman wyciągnął mapę spod lady i wskazał bogaczowi punkt, w którym najprawdopodobniej rzecz miała mieć miejsce. Mężczyzna niewiele myśląc ruszył we wskazanym kierunku. Dotarł do miasta i nie zwlekając zapytał o barbarzyński zwyczaj pierwszego lepszego przechodnia. Człowiek ze zdziwieniem spojrzał na bogacza:
- My? Mamy dajemy się zabijać tym, których kochamy? Ale po co? Jak? Dlaczego?
- No właśnie przyjechałem się tego dowiedzieć!… - Zanim z frustracją zaczął streszczać historię, którą usłyszał, miejscowy przerwał mu głośnym westchnieniem:
- Acha!… Może chodziło o to miejsce, gdzie ludzie w imię miłości się zabijają czy jakoś tak, ale to nie tutaj! Słyszałem o tym w dzielnicy na końcu miasta, tam dowie się pan więcej.
Bogacz tracił wiarę w sensowność swoich poszukiwań, konsekwentnie  odsyłany kolejno z dzielnicy na końcu miasta, do wioski przy lesie, stamtąd do kilku domów na wzgórzu aż w końcu do jednego niewielkiego domku przy jeziorze za lasem. Mimo wszystko zapukał do drewnianych drzwi, ale ku jego rozczarowaniu dom zdawał się być pusty. Rozgoryczony usiadł na schodku przed drzwiami, wyciągnął ciążącą mu broń spod pazuchy, którą zabierał ze sobą na wszelki wypadek w każdą podróż. To był piękny egzemplarz, bardzo ceniony przez jego klientów za niezawodność. Bogacz przyglądał się pistoletowi z dumą, po czym z nudów oddał kilka strzałów w niebo. Huk był tak wielki, że ptaki zerwały się z drzew do lotu, a z oddali, od strony niewielkiego pola zaczęli biec w jego kierunku jacyś ludzie. To była dwójka ludzi w średnim wieku. Zapewne domownicy, pomyślał bogacz.
- Co się stało?! Co się stało?! Kim pan jest?!- wołali przybiegając.
- Nic, nic się nie stało. Jestem tylko podróżnikiem, dużo zwiedziłem i w wielu miejscach byłem zanim tu dotarłem. Zmęczony i znużony, czekając na domowników z głupoty zacząłem się bawić swoim pistoletem.
- Czy pan oszalał?! - Kobieta brzmiała na zdesperowaną - Jeszcze tak niedawno, nasze najukochańsze dziecko zabiło się z takiej broni!
- Ale jak? Dlaczego? - Pytał bogacz z resztką wiary, że w końcu znajdzie odpowiedzi na nurtujące go pytania, albo przynajmniej usłyszy coś co wynagrodzi mu trudy podróży.
- Panie! - Głos mężczyzny zabrzmiał jak w lamencie, a oczy mu się zaszkliły. - Jakiś czas temu gościliśmy u nas takiego jednego podobnego do pana. Stracił wszystko z czym przyjechał zanim do nas dotarł, prócz swojej broni, z którą się nie rozstawał. Wyczerpany był, głodny i obolały, więc przyjęliśmy go jak mogliśmy. Gdy odchodził, mówił, że przez te kilka dni tutaj zżył się z nami jak z rodziną i dlatego daje nam tą broń byśmy zawsze byli bezpieczni. Gdy mój jedyny, najukochańszy syn dojrzał, wręczyłem mu tą broń. Niestety chłopak nasz, choć już dorosły, nie miał wprawy z tą diabelską rzeczą. Któregoś dnia broń mu się wyśliznęła i tak nieszczęśliwie wypaliła, że go zabiła!
- A co się stało z tamtym człowiekiem, gdzie on jest?
- Nie wiemy, ale mówił, że pochodzi z takiego miejsca gdzie ludzie w imię miłości do pokoju, zabijają się nawzajem i jeszcze się przy tym niewyobrażalnie bogacą. Szukałem, pytałem, ale nikt nic o takim miejscu nie wie. - mężczyzna spojrzał swoim smutnym wzrokiem na bogacza - Czy to w ogóle możliwe, że istnieją na świecie takie barbarzyńskie miejsca?

A morał jest taki: uważaj czego szukasz, bo możesz to znaleźć… niekoniecznie tam, gdzie tego szukasz.

poniedziałek, 11 lipca 2016

Nigdy więcej…

Dzisiaj przeczytałam pewien wywiad, który bardzo mną wstrząsnął ("Zofia Szwal: Bóg ocalił mnie z rzezi Polaków, abym opowiedziała tę historię"). Tytułowa Pani Zosia Szwal opowiada o "krwawej niedzieli" 11 lipca 1943r, gdy Ukraincy z UPA wymordowali całą polską wieś, w tym 16 osób z jej rodziny. Możliwe, że dlatego iż podobne historie dotknęły i moją rodzinę, coś pchnęło mnie do tego by dzisiaj przyjrzeć się temu tematowi bliżej i dlatego po przeczytaniu powyższego artykułu zaczęłam dzisiaj natrętnie szukać informacji w temacie rzezi jakie miały miejsce w tamtym okresie na Ukrainie. Jednak zamiast odpowiedzi na pytanie "jak do tego doszło?" pojawiło się nowe, znacznie bardziej przerażające "dlaczego to nadal trwa?". Postanowiłam o tym napisać, bo wierzę, że ludzka pamięć nie jest po to by pamiętać o zmarłych dla samego pamiętania, ale by wyciągać wnioski i… nadawać realne znaczenie wzniosłym deklaracjom, które pompatycznie mnożą się z końcem każdej z takich tragedii i tak niepoważnie przychodzi nam je powtarzać po fakcie.


Przykładów ludzkiego bestialstwa można by przedstawić naprawdę wiele, ale to tylko wpis na blogu, więc odniosę się do tych faktów, które są nam ze względów historycznych najbliższe. Otóż każdy z nas słyszał o strasznych okrucieństwach jakie miały miejsce w czasie drugiej wojny światowej: selekcje rasowe, narodowe, wyznaniowe, wysiedlenia, obozy koncentracyjne, wymyślne sposoby torturowania, mordowania, eksterminacji. Każdy z nas od potocznie zwanego "zjadacza chleba", który słyszał o II wojnie światowej i słynnych obozach zagłady na lekcji historii, aż do wybitnego historyka zapewne zadał sobie choć raz takie pytania: "Jak do tego doszło?", "Jak to możliwe, że to trwało tak długo i nikt nie reagował?". Otóż sam Jank Karski osoba, która podjęła tak wiele prób uświadomienia osób mogących wpłynąć na ówczesną sytuację, chyba nie znalazł na to odpowiedzi. Jan Karski był kurierem i emisariuszem politycznym, który dwukrotnie przedostał się do getta warszawskiego, a następnie w przebraniu strażnika ukraińskiego, wszedł na teren obozu, z którego Niemcy transportowali Żydów na śmierć. Na tej podstawie stworzył 3 raporty: dwa pierwsze z bratem, trzeci samodzielnie. Trzeci raport, który obejmował prócz relacji naocznego świadka także mikrofilmy, najpierw został dostarczony w 1942 aliantom, a następnie Karski osobiście przekazywał treść raportu osobom, które w ówczesnych latach miały jedyną realną możliwość zareagowania na to co działo się w Polsce: Franklin Roosevelt, Corder Hull, William Donovan, Samuel Stritch. Karski przedstawiał swój "raport" wszędzie tam, gdzie udało mu się dotrzeć - politykom, biskupom, przedstawicielom mediów i przemysłu filmowego z Hollywood. Wyuczył się go na pamięć i streścił w 18 minutach, tak aby "nie nudzić" słuchaczy. Jednak nigdzie nie znalazł zainteresowania tragedią narodu żydowskiego. (źródło)

Dzisiaj można by tłumaczyć takie zaniechanie działań brakiem dostępu do internetu, dzięki któremu dzisiaj informacje wraz z dowodami w postaci nagrań, relacji ofiar i naocznych świadków rozprzestrzeniają się po świecie lotem błyskawicy. Tylko korzystając z tego argumentu jak możemy tłumaczyć obecny stan rzeczy na świecie? Jak popularne hasło, które powstało na cześć upamiętnienia ofiar Holokaustu: "Nigdy więcej dla nikogo" definiuje dzisiaj nas, ludzi cywilizowanych?

Polscy uchodźcy (źródło)
Wróćmy jednak do tematu rzezi na Ukrainie. Dlaczego? Bo oprócz wszechobecnej dzisiaj indolencji, mamy do czynienia z jeszcze jednym potwornie niebezpiecznym zjawiskiem, które wcale nie pojawiło się z popularnym ostatnio tematem ISIS. "Upraszczanie"
Syryjscy uchodźcy (żródło)
Słuchamy, czytamy i oglądamy bestialstwo jakiego dopuszczają się teraz na ludziach w Syrii, Palestynie, w Afryce itd... i tak naprawdę dochodzę do wniosku, że komentarze pod tymi relacjami są niemniej okrutne niż same te zjawiska: "To są dzikusy! Taką mają kulturę i dlatego już nic tego nie wyprostuje! Tylko bombę tam zrzucić!", albo "Ta religia nasrała im w głowach, a teraz pozwalamy by zalewała całą Europę!". Dzisiaj szukając informacji o rzezi na Ukrainie natknęłam się na artykuł: "Lista 135 sposobów mordowania przez UPA". Nie byłam w stanie przebrnąć przez całą listę. Wystarczyło mi przeczytanie kilku wybiórczych punktów by ulec przez chwilę złudzeniu, że ISIS inspirowało się UPA w sposobach torturowania i mordowania ludzi. Jeśli nadal uważacie, że różnice są istotne, to proszę odpowiedzcie na pytanie, czym różnią się zdjęcia z przytoczonego artykułu od tych, dotyczących aktualnych zajść choćby w Syrii, prócz tego, że te sprzed kilkudziesięciu lat są czarno-białe?

My też uciekaliśmy, a wśród nas też byli zbrodniarze. Pamiętam jak Babcia opowiadała historię, o tym jak w jednej z polskich wsi, do której uciekło przed masakrą wielu Polaków z Ukrainy jakaś rodzina po latach usłyszała, że ktoś z ich bliskich, kto został uznany za zamordowanego ocalał i żyje kilka wiosek dalej. Wiecie co się okazało? To nie był ich bliski, ale zbrodniarz, który się za niego podawał… Najprawdopodobniej zmieniając tożsamość chciał uniknąć kary, zaczynając nowe życie na poczet zamordowanego. Celowo nie piszę "ukraiński zbrodniarz", bo wydaje mi się, że to najwyższy czas byśmy przestali "Upraszczać". Przyjrzyjmy się historii, aktualnym wydarzeniom, nam samym i zrozummy, może raz jeszcze, że dobro czy zło to wartości, które nie mają ani koloru, ani narodowości, ani wyznania, ani kultury, a często nawet konkretnej twarzy.

Co dzisiaj znaczy "Nigdy więcej"?
Nie twierdzę, że obecne sposoby niesienia pomocy są jedynymi właściwymi, twierdzę nawet, że pozostawiają wiele do życzenia. Nie zmienia to jednak faktu, że pamiętanie o ofiarach wszelakich zbrodni dla samego pamiętania, bez wyciągania wniosków i powielanie błędów, jest kolejnym bestialstwem i prawdziwym bezczeszczeniem pamięci o tych ludziach.

Bądźmy tego świadomi za każdym razem gdy zobaczymy tak wzniosłe hasła jak "Nigdy więcej dla nikogo!", albo gdy najdzie nas "wena" na wstawienie pełnych nienawiści komentarzy o uchodźcach, murzynach, muzułmanach i innych "zaszufladkowanych".  Niech ta świadomość towarzyszy nam za każdym razem, gdy "świętujemy" pamięć o pomordowanych, bo żadna, nawet ta najwyższej zawieszona flaga nie da bardziej rzetelnego świadectwa naszego człowieczeństwa, niż my sami.
Życzę nam wszystkim rozsądku, odwagi, empatii i wytrwałości w byciu człowiekiem.



wtorek, 4 lutego 2014

Każdy dzień :)

Odnośnie (nie)powodzeń :)
Ponieważ nie znam osoby, która chociażby raz nie powiedziała "to wszystko jest bez sensu" doszłam ostatnio do ciekawego spostrzeżenia, którym uważam, że warto się podzielić, a prawda jest taka, że zamierzam je tutaj umieścić, by o tym pamiętać :)
Kiedyś przyjdzie czas na każdego z nas, bez względu na to czy wierzysz w Boga czy nie, przyjdzie Ci zrobić sobie kompletny rachunek sumienia i pewnie nie wszystko będzie takie jakbyś o tym marzył, nie zawsze przecież wygrywamy, nie zawsze otrzymujemy to czego oczekujemy i w tym wszystkim są dwa szkopuły: pierwszy to jak przyjdzie Ci stawić czoła swoim przegranym, więc żyj tak byś mógł powiedzieć Wiekuistemu, albo po prostu tylko sobie: "OK, może wiele przeoczyłem, tak wiele zgubiłem po drodze, roztrwoniłem, ale zrobiłem wszystko co było w danym czasie w mojej mocy, skorzystałem ze wszystkiego co w danym czasie było w zasięgu moich oczu, uszu i rąk by to osiągnąć mimo wszelkich moich słabości z jakimi przyszło mi się urodzić czy żyć walczyłem o Szczęście do końca" Myśląc tak od dzisiaj, żyjąc zgodnie z tą myślą . Drugim natomiast szkopułem jest gdy osiągniesz praktycznie wszystko o czym marzyłeś a mimo to nie będziesz potrafił się tym cieszyć. Będziesz chciał powiedzieć sobie to co powyżej, ale jak? Więc zanim nastanie TEN dzień uświadom sobie, że jakakolwiek RZECZ, którą sobie wyobrazisz nie jest Twoim szczęściem, a jego sybolem. Szczęście, to coś nieuchwytnego, coś czego nie da się zdefiniować, ogranąć, pojąć umysłem, planami, celami.
Ucz się: siebie, tego co Cię otacza, tych którzy pojawiają się w Twoim życiu i od nich, popełniaj błędy i ucz się życia, bycia szczęśliwym i tego jak nie pozwolić lękom przeszkadzać Ci w... ŻYCIU.

niedziela, 7 kwietnia 2013

To co najpiękniejsze...

Ostatnio przeczytałam naprawdę ciekawy artykuł, w którym opisano pewien eksperyment jaki przeprowadzono w metrze w Waszyngtonie. Pewien skrzypek przez 43 minuty grał 6 utworów Bacha. Przez te 43 minuty mężczyzna zebrał 32 dolary i 17 centów od tych kilku osób, które na dosłownie chwilę zatrzymały się by posłuchać jego gry. Jak się okazuje tym"grajkiem" był Joshua Bell, jeden z największych i najbardziej utalentowanych skrzypków na świecie. Grał on jedne z najbardziej trudnych i wyrafinowanych utworów, jakie kiedykolwiek zostały skomponowane. Wykonywał je na skrzypcach wartych, bagatela, 3,5 miliona dolarów, zrobionych ręcznie przez Antonia Stradivariego w 1713 roku. Dwa dni wcześniej bilety na koncert Bella w Bostonie zostały całkowicie wyprzedane na długo przed występem, a ich średnia cena wynosiła 100 dolarów, sam artysta za każdą minutę gry zarabia ok 1000 dolarów!*  

Każdy mógł posłuchać za darmo: niesamowitych utworów, zagranych na niepowtarzalnym instrumencie przez człowieka o niesamowitych zdolnościach. Czy to nie dziwne, że tylko garstka jedynie zwróciła na niego uwagę, a najdłużej przysłuchującą się osobą był trzyletni chłopiec? Aż tacy jesteśmy zabiegani, by to co najcenniejsze pomijać? Ja to widzę nico inaczej... 
Żeby oddać sens moich przemyśleń odniosę się do innego artykułu jaki znalazłam na wp.pl jakiś czas później**. Artykuł odnosił się do bezdomnych ludzi, którzy dzielili się swoimi talentami tak jak zrobił to Joshu'a Bell w Waszyngtonie, ale z jakiegoś powodu to przy nich ludzie zatrzymywali się jak zaczarowani, to ich nagrywali swoimi komórkami a nie kamerą ustawioną dla celów eksperymentu, to z nich płynęło to coś, co wprawiało ich słuchaczy w dziwny ale jakże ujmujący stan. Szczerze pisząc, słuchając gdy Joshuy Bella nie mogłam odmówić sobie podziwu dla jego zdolności, ale dopiero słuchając tego mężczyzny łzy niepohamowanie popłynęły mi po policzku a serce zabiło szybciej.

Może to fakt: może jesteśmy zbyt zabiegani i zagubieni w szarościach życia by zobaczyć niezwykłe barwy jakie mogą się do niego niepostrzeżenie wkraść, a może wcale nie muszą się wkradać, może już tam są?... Może hołubimy to,  co wcale nie jest nam potrzebne do szczęścia. Wydajemy masę pieniędzy na tak wiele rzeczy tylko dlatego, że ktoś nam powiedział, że warto! Bo jest niezwykłe, niepowtarzalne, na czasie, stylowe i tylko dlatego, że ktoś nam mówi co jest "naprawdę" najpiękniejsze, najpierw w to wierzymy, a potem bulimy kupę forsy za coś, za co normalnie, bez marketingowej otoczki zapłacilibyśmy 32 dolary i 17 centów. Wierzymy, że koncert znanego skrzypka jest więcej wart niż występ czarnoskórego mężczyzny, którego nie sposób znaleźć na żadnym plakacie, w żadnej gazecie, o którym na pewno nie przeczytamy w wikipedii. Jest teraz, gdzieś w jakimś metrze i śpiewa dla kogoś w tak ujmująco, że nie sposób przejść obok niego obojętnie... Kto wie, może z czasem stanie się kolejnym grubo zarabiającym celebrytą, a to jest właśnie ten moment, kiedy magia jaka z niego płynie dedykowana jest dla wszystkich, którzy jej potrzebują w drodze po nowy dzień.
Może jednak faktycznie jesteśmy zbyt zabiegani by dostrzec niesamowite i pozornie jakże ulotne piękno tego świata, a może jest jakaś siła, która znacznie lepiej wie co jest nam do tego szczęścia potrzebne i wbrew pozorom dostarcza nam to, każdego dnia. Wystarczy teraz być tylko wdzięcznym, bo jak widać to co najpiękniejsze... i najcenniejsze w życiu... mamy za darmo :)

Żródła:
*http://www.joemonster.org/art/14387/Skrzypek_na_stacji
**http://muzyka.wp.pl/gid,662063,title,To-oni-powinni-byc-slawni,galeria.html?ticaid=1105ef&_ticrsn=3
***

niedziela, 6 maja 2012

BabyBoom!!!...

2Pac przeklinał kiedyś podczas wykładu w Malcolm X Grass Roots Movement w Nowym Jorku, na początku lat 90-tych. Tuż obok niego siedziała jakaś kobieta. W pewnym momencie nachyliła się do niego i powiedziała:
- Czy mógłby pan zmienić swój język? Pan nas obraża.
2Pac spojrzał na nią i odparł:
- Przykro mi, jeśli mój język panią obraża, ale nie może on obrazić pani bardziej, niż świat, jaki pozostawiło mi po sobie pani pokolenie.*
Z wiekiem coraz częściej stykamy się rzeczywistością, w której napotykamy na coraz to nowsze wyzwania/możliwości jakie stawia przed nami kolejny dzień w jaki wkraczamy: nowa praca, rozwój osobisty, zakładamy rodziny decydujemy o zakupie nowego samochodu, kredycie na mieszkanie. W tym samym czasie ludzie wokół nas jak automatycznie aktualizujące się programy komputerowe zadają coraz częściej standardowe pytania: kiedy zaręczyny, kiedy ślub, kiedy dziecko? I tak chcąc dać samemu sobie odpowiedź na te pytania podejmujemy decyzje: zaręczamy się, bierzemy ślub i... decydujemy się na dziecko? Myśląc o ślubie mamy do czynienia z decyzją, którą podejmuje dwójka dorosłych ludzi, mniej lub bardziej świadomych tego na co się decyduje, bez względu na to na jakim poziomie jest ich świadomość: oboje podejmują tą decyzję i oboje są odpowiedzialni za jej konsekwencje, jednakże w przypadku podjęcia decyzji o wydaniu nowego potomka na świat, człowiek powinien być bardziej rozsądny niż optymistyczny, bo w tym momencie, konsekwencje tej decyzji będą ważyły się nad losem nie tylko jego, ale przede wszystkim tego nowego życia, które wyda na świat. Dlaczego o tym mówię?
Przeraża mnie beztroska ludzi, którzy za decydujący argument opowiadający się za poczęciem dziecka uznają: "wszyscy jakoś dają radę, więc dlaczego nie my/dlaczego nie ja?". Chciałabym przede wszystkim zaznaczyć, że moje obawy dotyczą w mniejszym stopniu kwestii finansowych, bo te są nie do przewidzenia, ale chodzi mi o osobiste spełnienie. Wydaje mi się niezwykle egoistyczne, gdy słyszę jak ktoś mówi: "Czuję taką potrzebę, po prostu chcę mieć dziecko! (Brzmi prawie tak radośnie jak: chcę lizaka!) Wiem, że będzie dobrze, czego więcej trzeba?". Zastanawia mnie czy ci ludzie myślą o tym czego to dziecko będzie chciało. Wiem, że można mieć miliony a nie dać potomstwu tego co pozwoli im cieszyć się darem jakim jest życie, ale jeżeli ktoś w trakcie planowania dziecka narzeka na własne, to jaką przyszłość widzi dla swojej pociechy?
Dziecko może mieć ktoś, kto jest usatysfakcjonowany z własnego życia, jakie by nie było w oczach innych. Ten, kto jasno jest w stanie określić rzeczy, które sprawiają że jego życie jest wartościowe, niech zaszczepia to w następnych pokoleniach, ale ten kto decyduje się na dziecko, bo: "nadszedł na to czas", wydaje mi się kimś bez skrupułów.
"Jest ciężko, ten kraj nie stwarza dla nas żadnych perspektyw, ale moje dziecko będzie miało lepiej". W szkole mówiono nam, że historii uczy się po to, by unikać błędów przeszłości, jak widać większość z nas z lubością się ich dopuszcza, tylko dlatego, że ze społecznego punktu widzenia są one w pełni akceptowalne. Bardziej potępia się tych, którzy świadomie odwlekają tą decyzję w czasie, ale czy ktoś zastanowił się nad tym dlaczego? Dlaczego tych, którzy mimo swojego dojrzałego wieku, świadomie nie decydują się na dziecko określa się mianem egoistów? Przecież nie skazują nikogo na gorsze życie, na życie którego sami nie chcieli by wieść, a przecież ci, którzy mają pretensję do rządu, że im nie pomaga rypią dzieci na potęgę. Żyje Ci się w tym kraju źle? Mnie też, ale różnica między Tobą a mną jest taka, że Ty chcesz, żeby w tym chorym systemie rodzili się kolejni LUDZIE, nie słodkie maskotki, ale LUDZIE, którzy tak jak Ty będą musieli mierzyć się z tym co uznajesz za absurdalne! Przygotuj się na dziecko zanim się na nie zdecydujesz: zmień system który Cię ogranicza, unieszczęśliwia, albo naucz się w nim żyć NAPRAWDĘ szczęśliwie, tak żeby i Twoje dziecko miało świadomość tego, że szczęście jest NAPRAWDĘ  możliwe. Dlaczego potępiasz ludzi, którzy nie decydują się na dziecko dopóki sami nie uznają, że życie które mu dadzą będzie przede wszystkim piękne a nie tylko do przebrnięcia? Dlaczego określa się takich ludzi mianem egoistów, a tych którzy żebrzą na swoje głodne dzieciaczki biedakami? Biedni są Ci, którzy mimo swoich starań o szczęście padają ofiarami bezsilności, jaka wynika z systemu w jakim żyjemy, a egoistami są ci, którzy narzekając na ten system zamiast go zmienić, albo się w nim odnaleźć upychają w niego kolejne ofiary.
Dziecko - decyzja o jego poczęciu to przede wszystkim gotowość dedykowania komuś w pełni własnego życia, takiego jakim jest w momencie poczęcia, więc warto je polubić zanim je powielimy.

*źródło: http://www.cytaty.info/temat/poczatek-3.htm

czwartek, 3 maja 2012

Marzenia...

Pewnego razu chłopak o imieniu Systos idąc po polanie dostrzegł pasące się na niej konie. Mimo że tyle razy przychodził tu, po raz pierwszy widział to stado koni. Były różne: długonogie, tęgie, kare, siwe. Wśród nich dostrzegł klacz beztrosko biegającą pośród stada. Była śliczna, jej sierść błyszczała w promieniach słońca, oczy miała duże i bystre.Chłopak nigdy wcześniej nie widział tak pięknego konia. Przyglądając się jej nie zauważył mężczyzny, który podszedł do niego. 
- Lubisz konie? - Zapytał.
- O tak, w mojej wiosce są one bardzo cenione.
- A co byś powiedział gdybym ci któregoś z nich podarował?
Chłopak spojrzał na mężczyzne z niedowierzaniem.
- Wybierz sobie któregokolwiek, a będzie twój, ale zastanów się nad wyborem.
Mimo że chłopak w milczeniu przyglądał się stadu, oboje wiedzieli że dokonał już wyboru.
- Zastanów się dobrze - Powtórzył mężczyzna. - Może Gaja - hucuł? Jest niewyagająca i silna, na pewno chętnie będzie pomagała ci w pracy w polu.
Ale chłopak nie chciał konia, który chętnie oddawałby się ciężkiej pracy, marzył o takim koniu, na którym mógłby galopować przez pola, cieszyć się każdą chwilą na jego grzbiecie.
- A może Argos. To duży koń, spokojny i silny. Przetrwa najsroższe zimy, będziesz miał z niego pożytek.
Ale Systos nie chciał wielkiego Argosa. Był tęgi i nijaki. W jego wsi pełno było takich Argosów, a on przecież mógł wybrać jakiego chciał konia.
- A ten... - Nieśmiało wskazał na bawiącą się nieopodal klacz.
- Aisha... Żywa, szybka, temperamentna. Czy jesteś pewien? To koń czystej krwi arabskiej, to bardzo piękna, ale także wymagająca rasa.
- Ach zawsze marzyłem o najszybszym i najpiękniejszym koniu!
Chłopakowi aż zabłyszczały z ekscytacji oczy kiedy Aisha podbiegła do niego, jakby rozumiała że to o niej mowa.
- Tak, chcę tego konia! 
Mężczyzna nie zamierzał dłużej dyskutować z chłopakiem. Przywołał konia, który posłusznie stanął przed nim, nałożył mu prowizoryczny kantar i przekazał cienką linkę na któej była Aisha w ręce jej nowego właściciela. Systos dumnie wkroczył do miasta. Tak jak podejrzewał wszyscy z zazdrością przyglądali się jak prowadził na powrozku piękną klacz. Kiedy rodzice Systosa zobaczyli jakim prezentem został obdarowany ich syn, aż klasnęli w ręce.
- Cudownie mój drogi, za tego konia dostaniemy dużo pieniędzy!
- Nie sprzedam go! - Powiedział stanowczo chłopak.
- Mój drogi synu, nie stać nas na utrzymanie tego konia, do zaprzęgu się nie nadaje, aż żal by go było pędzić w pole a i zimy u nas srogie, za co mielibyśmy przystosować dla niego stajnie?
- Będę na nim ćwiczył, aż stanie się najlepszym koniem, będzie zdobywał nagrody i dużo pieniędzy.
Rodzice z politowaniem spojrzeli na syna, ale wiedzieli że nie będą w stanie przemówić mu do rozsądku. Systos jak sobie założył tak starał się osiągnąć cel. Bardzo zaprzyjaźnił się z klaczą, codziennie wyprowadzał ją na najlepsze łąki, a ona szła za nim jak pies, gdziekolwiek tylko ją prowadził. Niestety na ćwiczenia potrzebował pieniędzy: odpowiednie siodło, ubranie. Systos postanowił znaleźć dodatkową pracę.  Zmęczony Systos starał się ćwiczyć Aishe zawsze po pracy, ale wkrótce przekonał się, że nie jest w stanie poświęcić tym ćwiczeniom wystarczającą ilość czasu. Aisha wiernie czekała na niego, ale ćwiczenia stawały się coraz mniej intensywne i coraz krótsze. Pierwsze zawody niepowiodły się, ale Aisha wywarła na pewnym hodowcy ogromne wrażenie. Po przegranym wyścigu mężczyzna podszedł do Systosa z intratną ofertą.
- U mnie ten koń stanie się prawdziwym championem! Będzie miał wszystko czego potrzebuje, zadbam o nią jak o własne dziecko!
- Śmiesz sugerować, że źle o nią dbam?! - Wzburzył się Systos.
- Nie, ale nie umniejszając Twoim staraniom, znam się na arabach i nie stać cię na jego właściwe utrzymanie.
- To się jeszcze okaże! Z nią będę najlepszy, niepokonany!
Aż do zimy Aisha i Systos nie wygrali żadnej nagrody. Zimą Systos chcąc chronić swoją ukochaną klacz przed mrozem przychodził do niej codziennie z ciepłym kocem, dbał o nią jak tylko mógł, ale Aisha robiła się coraz bardziej nerwowa, czekając bezczynnie na Systosa w stajni. Przyszła wiosna i relacje między zmęczonym Systosem i smutną Aishą robiły się coraz bardziej zimne. Aisha zaczęła gryźć i robić się nieznośna. Pewnego dnia jakiś mężczyzna widząc się pasącą przed domem piękną Aishę zaoferował Systosowi dużą sumę pieniędzy, ale i tym razem chłopak uniesiony dumą odmówił. Aisha ze stęsknionym wzrokiem patrzyła jak mężczyzna odjeżdża na koniu podobnym do niej, ale posłusznie ruszyła za Systosem. Każde kolejne zawody do jakiej przychodziło jej stanąć stawały się coraz bardziej widoczną porażką... jej i Systosa. Stawała się coraz bardziej smutna i złośliwa, mimo to Systos odmawiał kolejnym zainteresowanym, sprzedaży swojej przepięknej klaczy. 
- Wolę już żebyś pracowała ze mną w polu, ale nie wyobrażam sobie życia bez ciebie Aisho.
Systos zrezygnował z pracy by móc więcej czasu spędzić ze stęsknionym koniem. Postanowił, że wróci pomagać rodzicom w pracy na polu. Aisha posłusznie dała się zaprząść do płóga, wlekąc smutno kończyny po oranej ziemi. Zbliżała się zima, Aisha jadła coraz mniej mimo że praca była ciężka. Kiedy nadeszłe ciężkie mrozy osunęła się na ziemię. Systos zrozpaczony położył jej bezwładny łeb na swoich kolanach starając się znaleźć rozwiązanie z tej przykrej sytuacji. Byli wycieńczeni, zrezygnowani, bezsilni... Systos postanowił odszukać kupców, ale żaden z nich nie chciał już kupić zdychającego konia. 
- Aisho... - Szeptał jej gdy gasła. - Tak wiele by zrobił by cię uratować...
Jakimś cudem do stajni w której siedział nad leżącym koniem Systos wszedł ten sam mężczyzna, który podarował mu niezwykle piękną klacz.
- Biedulka... - Powiedział widząc wychudzone zwierzę.
- Dlaczego? - Zapytał Systos patrząc mężczyźnie w oczy - Robiłem wszystko by była szczęśliwa, pracowałem ciężko, opiekowałem się nią bardziej niż ktokolwiek inny, dlaczego?
- Największe korony są najcięższe i niektóre głowy gną się pod nimi, zamiast dumnie je nosić.
- Czy chcesz powiedzieć, że skoro jestem biedakiem to nim zostanę i że to moje pragnienie ją teraz zabija?
- Chcę powiedzieć, że sam nie dasz rady. To nie hucuł, nie kucyk, to arab. Jeśli chcesz pomogę ci, ale Aisha wróci do mnie.
Mężczyzna znalazł dla Aishy odpowiednią stajnie i opiekę. Pomagał im w treningach, dzielił się wiedzą i doświadczeniem. Dzięki niemu Systos i Aisha zaczeli być niepokonani, swoimi zwycięstwami dzielili się z rodzicami Systosa, który ciągle u ich mieszkał by mieć czas na treningi, dzielili się także nimi ze starcem, który znał się na hodowli i na treningach i z tymi wszystkimi, którzy w nich inwestowali. Systos był wdzięczny za pomoc właściciela Aishy, przykro mu jednak było wspominając o trudnych początkach. Zrozumiał jednak, że wielkich rzeczy samemu nie można osiągnąć, żeby były wielkie trzeba się nimi dzielić.

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Wolność

Słyszałam historię o mężczyźnie, który jechał z dwójką dzieci autobusem. Dzieci strasznie płakały irytując tym pozostałych pasażerów, szczególnie, że ojciec zdawał się kompletnie tego nie zauważać. W pewnej chwili zniecierpliwiona kobieta uprzejmie choć znacząco zwróciła mężczyźnie uwagę na jego niewłaściwe podejście do wychowania. Mężczyzna ocknął się z zamyślenia, pozwolił kobiecie dokończyć reprymendę po czym odrzekł:
- Proszę nam wybaczyć, ale właśnie wracamy ze szpitala, gdzie dzieci żegnały się z umierającą matką.
Kto miał rację? Kto miał prawo?
Każda część życia wynika z naszej ignorancji bądź konkretnego działania prowadząc do jednej z dwóch przeciwstawnych przestrzeni: smutku i radości, miłości i nienawiści, porażek i sukcesów itd. Doświadczając którejkolwiek z nich możemy im ulegać bądź zwyciężać, a to z kolei znaczy że bez względu na efekty naszych działań nie jesteśmy ani dobrzy ani źli - jesteśmy ludźmi. Mając tego świadomość możemy teraz śmiało powiedzieć, że mimo naprzemiennych wzlotów i upadków mamy takie samo prawo być szczęśliwi, jak również smutni, choć nie zawsze jest to racjonalne, niczego nie musimy, tak samo jak nie wszystko możemy, mamy prawo rozumieć i nie pojmować, mówić o tym głośno jak również to przemilczeć - mamy prawo być sobą, choć nie zawsze wiemy co się za tym pojęciem kryje. Co w związku z tą wolnością?
No właśnie wolność to przede wszystkim świadomość tego, że posiadamy te prawa, to także umiejętność zaakceptowania faktu, że inni także je posiadają.