poniedziałek, 10 października 2011

Ona

Kiedyś, w szkole podstawowej, śpiewałam na Dzień Matki piosenkę Violetty Villas - List do Matki. Jej słowa są tak piękne, choć wówczas odbierałam je tylko oczami wyobraźni. Należałam w końcu do tych szczęściar, które mają cudowną matkę przy sobie. Ponieważ piosenka jest niezwykle piękna i należy do jednej z ulubionych piosenek mojej mamy, a jej interpretacja w moim wydaniu przypadła wielu osobom do gustu, tym chętniej ją śpiewałam. Dałam więc mamie zaproszenie na koncert i aż do ostatniej chwili czekałam z niecierpliwością na moment, w którym zobaczę dumę i szczęście na jej twarzy podczas, gdy ja będę śpiewała specjalnie dla niej. Sala w szkole, na której odbywał się koncert była naprawdę niewielka, toteż zbędne było dodatkowe oświetlenie. Z miejsca, z którego śpiewałam widziałam całą widownię - wszystkie mamy... oprócz mojej.  Czy to było zdziwienie? Może i tak, w końcu mama zapewniała mnie, że będzie, jednak owo zdziwienie nie trwało długo, bo zostało zastąpione czymś znacznie silniejszym - beznadziejnie wielkim żalem. Przy słowach "Mamo, nie myśl, że się skarżę, żal mi tylko marzeń..." Coś mnie ścisnęło po raz pierwszy za gardło, dźwięk był czysty, ale wyraźnie przytłumiony. Jednak kiedy śpiewałam "Widzę znów nasz dom, ciebie mamo w nim.." z jakiegoś powodu ten smutek jaki w sobie miałam, tchnął w moje płuca taką siłę, że śpiewany refren zdawał się być wylanym przeze mnie rozgoryczeniem. Patrzyłam cały czas na miejsca siedzące mając nadzieję, że ją po prostu przeoczyłam, potem na drzwi, aż w końcu zrezygnowana kończyłam ze łzami w oczach "Mamo w sercu Cię kołyszę, list do Ciebie piszę, ciemny jak ta noc...".
Nie martwcie się: moja mama była cała i zdrowa, ani nie zapomniała o występie, a jedynie występ mojej siostry z okazji Dnia Matki przedłużył się i nie miała serca wychodzić stamtąd, mając nadzieję, że mimo spóźnienia zdąży zobaczyć tą "niespodziankę", którą dla niej miałam.
Wróćmy jednak do koncertu. Kiedy piosenka się skończyła, spojrzałam raz jeszcze na widownię, a jej - mojej mamy -naprawdę tam nie było... siedziały tam natomiast inne matki, które... płakały. Po koncercie kilka matek podeszło do mnie z podziękowaniami, a jedna z nich powiedziała mi: "Śpiewałaś to tak, że miałam wrażenie, że to moja własna tęsknota za mamą i tymi beztroskimi latami". Okazało się, że owa mama tak jak moja własna, nie była rodzoną Ślązaczką, ale tak jak większość matek moich kolegów i koleżanek przyjechała z mężem na Śląsk "za chlebem", żeby jej dzieciom żyło się lepiej. Naturalnie wówczas nie rozumiałam tej dziwnej tęsknoty, dopóki sama nie wyjechałam na kilka lat za granicę. To było tylko kilka lat, ale jak sobie pomyślę o momentach, w których rozdarta poważnie zastanawiałam się nad tym czy zostać czy wrócić, szarpiąc się między sercem a rozumem... no właśnie. Wtedy zrozumiałam jak wielka jest TA miłość i czym tak naprawdę jest patriotyzm, który ona tworzy: to uwielbienie do kilkudziesięciu metrów kwadratowych mieszkania, w którym gościsz przyjaciół mających z tobą tyle wspólnych wspomnień, niedzielne obiady z rodziną, miejsca złożone z tylu momentów i twarzy w nie wplecionych i te cudowne chwile, w których zdarzy Ci się poczuć raz jeszcze jak dziecko, bo bliska Ci osoba przytuli Cię tak samo czule jak robiła to lata temu. Chociaż to tylko słodko-gorzkie wydanie życia w wersji polskiej, to przecież właśnie tutaj bije serce mojej ojczyzny - serca moich bliskich i tak naprawdę tylko o to jest warto walczyć, choćby nawet z tymi, którzy po wygranych wyborach roszczą sobie prawo do twierdzenia, że jest inaczej, niejednokrotnie starając się przywłaszczyć sobie ten fundament człowieczeństwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz